Menda

Jak w ścieku pod klubem nocnym, plugastwo w tobie różne
Jak sracz niedawno opróżniony, pachniesz kwiatami i gównem
Przez ciebie mam koszmary
Straszniejsze niż normalnie
Wszystkie moje jutra
Przez ciebie będą marne
Ty jesteś kacem w wakacjach
Ty jesteś rakiem w Krakowie
Roznosisz smród i zarazki
Twarz twoja jak placki krowie

Luzu w tobie za grosz, jak w powietrzu morowym
Proszę, ta torba foliowa jest w sam raz na twoją głowę

Wywołujesz na mojej skórze
Świerzb, rumień i liszaje
Takich monstrów jak ty nie ma w żadnej ze znanych mi bajek

Rozmowy schodzą na morderstwa, gdy tylko jesteś w pobliżu
Sam bym cię pewnie zabił, gdybyś od dawna już nie żył
Masz w sobie coś oślizgłego
Jak skrzep albo flegma
I te twoje dwa oblicza
Brzydzą mnie obydwa

Z ust zionie ci rozkładem, nieszczęściem i chorobą
Proszę, zrób nam wszystkim przysługę i skończ w końcu ze sobą
Jak nieboszczyk na przyjęciu urodzinowym
Pojawiasz się i kończy się zabawa
Jesteś tak bezużyteczny
Jak posolona i wypluta kawa
Życie z tobą to jak schronienie w cieniu wisielca
Wypoczynek w pełnej krasie!
A swoją drogą, jako przybysz,
Co myślisz o ludzkiej rasie?

Poszedłeś do  psychiatry
Kazał ci powiesić się na drzewie figowym
A później wykreślił cię z listy
I wskazał drzwi wyjściowe

Cudza radość i szczęście powodują, że masz gazy
Oj chyba niedługo się posypiesz
Oczy odwracasz od razu

Twoje imię się rzuca, gdy coś po myśli nie idzie
Twoje słowa to kanał, pomysły to banał
Po minucie z tobą już mrok się tylko widzi

Co za stworzenie cię spłodziło?
Wesz, glista, czy szczur co się w odpadkach szwenda?
Nie mają dla ciebie nazwy
Ale ja mam:

MENDA

Wiersz TWAT aut. John Cooper Clarke, w przekładzie Piotra Januszko

Previous
Previous

Czekasz

Next
Next

SARS napada